piątek, 24 sierpnia 2012

Śmierc Jamesa i Lily Potter.

Wietrzna i deszczowa noc, dwoje dzieci przebranych za dynie toczy się przez placyk, w oknach wystaw sklepowych wiszą papierowe pajacyki, te  wszystkie żałosne, tandetne symbole świata, w który mugole nie wierzą... a on idzie, wie dokąd zmierza, przenika go poczucie słuszności tego, co zmierza zrobic, czuje w sobie potężną moc, jak zwykle przy takich śmiertelnikach, nie takich mocnych jak on... ale poczucie triumfu... przecież czekał na tę chwilę, tyle nadziei z nią wiązał...

- Fajny kostium, proszę pana !
Usmiech gaśnie z twarzy chłopca, gdy ten zbliża się na tyle, by zajrzec pod kaptur peleryny, strach obleka jego pomalowaną buzię, odwraca się i ucieka... Palce zaciskają się na różdżce pod peleryną... jeden ruch i to dziecku już nigdy nie wróci do swojej matki... ale nie, to teraz niepotrzebne, całkiem nie potrzebne...
Więc idzie dalej, teraz już inną ulicą, ciemniejszą, widzi wreszcie cel swojej wędrówki, Zaklęcie Fideliusa już przełamane, choc oni jeszcze o tym nie wiedzą... a on porusza się ciszej od szelestu liści opadających na chodnik, kiedy dochodzi do ciemnego żywopłotu i patry ponad nim na ten dom...
Nie zaciągneli zasłon w oknach, widzi ich całkiem wyraźnie w ich małym saloniku, wysoki, czarnowłosy mężczyzna w okularach wyczarowuje z róźdżki obłoki kolorowego dymu ku uciesze małego, czarnowłosego berbecia w niebieskim śpioszku. Dzieciak śmieje się i próbuje złapa dym, chwycic ją maleńką piąstką...
Otwierają się drzwi i wchodzi matka, mówiąc coś czego on nie może dosłyszec, długie, kasztanowe włosy opadają jej na twarz. Teraz ojciec podnosi syna i podaje go matce. Odrzuca różdżkę na kanapę, przeciąga się, ziewa...
Furtka skrzypi cicho, ale James Potter tego nie słyszy. Biała ręka wyciąga różdżkę spod peleryny i celując ją w drzwi domu, które stoją przed nim otworem. Przekracza próg domu, gdy James wbiega do holu. To takie łatwe, zbyt łatwe, nie ma nawet przy sobie różdżki....
-Lily uciekaj i bierz Harry'ego! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam...
Chciał go zatrzyma nie mając różdżki w ręku!... Wybucha śmiechem i rzuca zaklęcie...
- Avada Kedavra!
Zielone światło wypełnia mały przedpokój, oświetla wózek dziecięcy popchnięty na ścianę, porecze schodów lśnią jak pochodnie, James Potter pada jak marionetka, której sznurki ktoś poprzecinał...
Słyszy jej krzyk dochodzący z góry, tak, jest w pułapce, ale jeśli będzie rozsądna, nie ma się czego bac...Wspina się po schodach, czuje lekkie rozbawienie, gdy słyszy, jak Lily próbuje się zabarykadowac w sypialni... a więc i ona nie ma przy sobie różdżki... ależ to głupcy... jacy są naiwni, sądząc,że ich bezpieczeństwo należy do przyjaciół, że można choc na chwilę odrzucic różdżki...
Otwiera drzwi, jednym machnięciem różdżki odrzuca na bok krzesło i jakieś pudła, pośpiesznie zwalone przy drzwiach... Ona stoi tam z dzieckiem na ramionach.  Na jego widok wrzuca dziecko do łożeczka stojącego za nią i rozkłada szeroko ramiona, jakby to mogło pomóc, jakby zasłaniając dziecko, miała nadzieję, że to ona zostanie wybrana zamiast niego...
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!
-Odsuń się głupia...odsuń się, i to już...
-Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego...
- To ostatnie ostrzeżenie...
- Nie Harry! Błagam.... zlituj się.... zlituj... Nie Harry... Błagam... Zrobię wszystko...
- Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...
Mógłby łatwo odrzucic ją siłą... ale nie, rozsądniej będzie wykończy ich wszystkich, całą rodzinę...
Rozbłysk zielonego światła, kobieta pada pada na podłogę jak jej mąż.  Dziecko ani razu nie zapłakało... Stoi w łóżeczku trzymając sie sztachetek, i patrzy na niego z wyraźnym zaiteresowaniem, może myśli, ze pod tym kapturem ukrywa sie jego ojciec, może wyczekuje na nowe obłoczki dymu albo bajecznie kolorowe iskierki, na to, że jego mama zachwilę poderwie się z podłogi, wybuchając śmiechem...
Bardzo powoli i dokładnie celuje różdżką w twarz chłopca, chce to zobaczyc, chce byc światkiem zniszczenia tego jedynego, nie wytłumaczalnego zagrożenia, jakim jest to dziecko. A ono zaczyna płaka, już zobaczyło, że to nie James. Nie lubi płaczu dziecka, nigdy nie znosił tych wstrętnych maluchów popiskających w sierocińcu...
- Avada Kedavra !
I nagle czuje, że się rozpada, osuwa w nicośc, ze jest tylko samym bólem i przerażeniem, wie tylko, że musi się gdzieś ukryc, nie tutaj, w ruinach tego domu, gdzie uwięzione jest to dziecko, słyszy krzyk, jego krzyk... nie tutaj, gdzieś daleko.. daleko stąd...
- Nie.. - jęknął
Wąż szeleścił po brudnej, zaśmieconej podłodze... zabił chłopca, ale przecież to on jest tym chłopcem...



*~*~*~*~*~*
Abi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz